Moje interesy z Cipitanią

Tak, jak kolega mi mówił. Było go słuchać.

Miesiąc będzie temu, jakem sobie umyślił biznes stulecia. Jak większość biznesów lecia powyżej dekady, trzeba było mieć tylko kaskę na rozruch, a reszta poleci już sama. Poszedłem zatem tu i tam, tutaj zadzwoniłem, tam napisałem biznesplan i jakoś udało się wyciągnąć pieniądze na procent przyzwoity. Uradowany, że najtrudniejsza część za mną, przystąpiłem do konkretów. Złożyłem internetowe zamówienie na kontener cipitańskich zabawek.

- Uważaj, stary. Czasem przez pomyłkę potrafią nie zapakować tego towaru, co trzeba – ostrzegał kolega dobrze mi życząc.

Było słuchać, ale gdzie tam. Już to ja widziałem, że w papierniczym upchnę świecące gumki myszki, do pasmanterii wepchnie się guziki z bohaterami kreskówek. Antoni spod dwunastki mówił, że ma namiary na emerging market związany z upłynnianiem kredek świecowych oraz tranzystorowych radyjek w kształcie banana. W kamienicy naprzeciwko notowano bezprecedensowy wzrost obrotów w handlu sześciennymi piłkami na sprężynkach. Wszystko dokoła, gdzie nie sięgnąć wzrokiem życzyło i obiecywało mi złote góry sukcesu. Pięćset procent marży. Minimum.

- Dalibóg, bracie. Obyś nie zdziwił się przy rozładunku – prawił dobry mój kumpel, lecz słowa jego puszczałem mimo uszu, a zmarszczki zatroskania mimo oczu.

Wypozycjonowałem się w dzielnicy za pomocą szyldu przy domofonie oraz kilku drogowskazów niebieskim sprayem i oczekiwałem na nadejście upragnionego transportu.

Pamiętam, jak dziś, minę kolegi mojego, kiedy wyjeżdżaliśmy do składu odebrać mój wyśniony kontener. Zaciskał swoje kciuki, a twarz jego mówiła "obym się mylił".

Podpisawszy wszystkie papiery, podstemplowawszy tu i ówdzie to i tamto oraz pomówiwszy z tym oraz owym i poczekawszy niejednokrotnie w urzędowej kolejce przed tymi, tamtymi, a także owymi drzwiami, wszedłem z wszelkimi możliwymi papierami, rękojmiami, zapewnieniami oraz aktami na plac, na którym stała metalowa skrzynia wielkości spożywczaka.

Podszedłszy bliżej usłyszałem jakieś dziwne chrobotanie. Wydawało mi się także, że zabawki posapują, a nad skrzynią unosi się delikatna para. Odwróciłem się lekko zaniepokojony i zobaczyłem, że mój przyjaciel, który stał za mną, bardzo posmutniał.

Wiedząc już czego się spodziewać zerwałem plomby, uwolniłem zatrzaski i odryglowałem skrzynię. Nie zdążyłem nawet zareagować, a już tysiące małych Cipitan łasiło się do moich nóg, wspinało po ramionach i lizało szyję. Oganianie się i strzepywanie ich z ramion niczego nie dawało. Na miejsce dwóch strzepniętych wchodziło natychmiast pięciu nowych. Przymknąłem załzawione oczy.

Zwrot z inwestycji będzie znikomy, bo w drodze do domu, co bystrzejsi Cipitanie odłączyli się od pochodu i znaleźli sobie pracę w charakterze masażystów i kucharzy.

Brak komentarzy: