Jeśli nie wiesz, jak to działa: Poczta Polska.

(część pierwsza cyklu edukacyjnego non-profit)
Należałoby rozpocząć od tego, że instytucja tutaj opisywana na pierwszy rzut oka może wydawać się zupełnie niewinna, a wręcz ujmująco pożyteczna. Lecz tak nie jest.
Poczta Polska jest mechanizmem uknutym w zamierzchłych czasach, gdy powszechnym było bycie innemu człowiekowi hieną, a o poprawnym politycznie wilczeniu się na bliźnich mowy być jeszcze nie mogło. Na ideologicznych podstawach struktury zarządzania naszej Poczty wzorowały się między innymi Babilon, Gomora oraz krąg piekła dedykowany pomniejszym szubrawcom, malwersantom i stręczycielom. Aparat niecnego wykorzystywania człowieka przez człowieka, człowieka przez zwierzchnika, urządzeń ogólnego pożytku przez wszystkich, którzy przy nich przebywają, pań w okienkach przez krwiopijców oraz petentów przez panie w okienkach dopracowywany przez wieki nie doczekał się jeszcze godnego konkurenta.* Dość jednak o samym mechanizmie. Przejdźmy do przykładów jego aplikacji.
I tak wśród popularnych zastosowań Poczty Polskiej znajdziemy przede wszystkim awizowanie i nękanie współbratymców listami poleconymi z Urzędu Skarbowego** oraz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (najczęściej w druzgoczących kombinacjach). Rzeczą drugorzędną, choć równie ważną jest darcie, łamanie, tłuczenie, maltretowanie, poniewieranie, szmacenie, brudzenie, korodowanie, smarowanie, ubliżanie, deptanie, znęcanie się, gniecenie, kopanie, siekanie, poniżanie, spalanie, krojenie, zużywanie, unicestwianie, anihilowanie, a w najlepszym przypadku przywłaszczanie sobie przedmiotów bliskich nam oraz naszym rodzinom.
Nieocenioną rolę odgrywa w działaniach Poczty synchronizacja czasowa. Nie do przyjęcia jest przecież, żeby rozszarpaną książkę, czy stratowaną płytę kompaktową znaleźć w skrzynce w tym samym choćby tygodniu, w którym nadawca ją do nas wysłał. Co to to nie. Reguły są jasne. Zmasakrowany prezent urodzinowy musi odleżeć w zaspie na podjeździe do pierwszych roztopów. Zabawki dla dzieci są przypalane w specjalnych piecach, następnie miażdżone, zalewane radioaktywnymi chemikaliami i dostarczane ze złośliwym uśmieszkiem dokładnie trzy lata po terminie. Wszelka kasa ma zostać natychmiast rozkradziona, a właściciel wyśmiany oraz pobity do nieprzytomności podczas wypełniania druku reklamacji.
Przykłady można by mnożyć.***

---
* Choć Kim Dzong Il na co drugim wiecu oświadcza, że w następnej pięciolatce Korea Północna będzie już właściwie deptać po piętach Poczcie Polskiej.
** Ta z kolei instytucja, jako nadrzędna wszelkiemu zwyrodnieniu wykracza poza ramy pojęciowe najbardziej nawet wykolejonych jednostek i z tego powodu nie śmiem targnąć się na dłuższą dygresję.
*** To będzie catch phrase całego cyklu. Będzie się on pojawiał zawsze w ostatnim zdaniu, więc bądźcie gotowi.

W następnym odcinku: Efekt cieplarniany.

Drogi pamiętniczku

Poziom mojego człowieczeństwa minąwszy z niewysławialną prędkością dno, osiągnął przypisane mu perygeum. W nieodzownej reakcji wystosowuję ten list otwarty i niniejszym obiecuję solennie, że teraz z dnia na dzień będzie tylko lepiej. Od jutra poruszam się ruchem jednostajnie przyspieszonym w kierunku punktu, w którym na nowo będę miły swojemu Stwórcy. Od jutra staję na nogi, podnoszę się, unoszę nad tym pożałowania godnym padołem. Niechaj przyświeca mi myśl, którą przesłałem przyjacielowi współtworzącemu tego bloga.
Moim mottem od tego momentu staje się sentencja wypluta w chwili ostatecznej jasności, zupełnie jak w Pi Aronofskiego:
"Alkohol na dłuższą metę to ani zbawienie, ani samobójstwo. To mocno przereklamowane hobby. Jak kurwa znaczki".

To ja. Nowy lepszy Zwlokii.

Królowa Nostalgiczna

Ech, jaka jesteś rozmemłana i ktoś do tego nadaje ci imię Nostalgia. Widzisz, że ku dobremu nie podąża ani to, ani tym bardziej owo, ale pchasz się tu. Niech strzeli. Niech będzie. Lepiej i kiedyś.
Nowy Jork też tak cały zaczynał, a teraz, proszę, gdzie jest.

***

Gdybyś tylko mógł, nazwałbyś mnie aniołem. Niepomny zakrzepłych śladów znaczących miejsca, w których niezliczone milenia przed twoimi narodzinami powiewały pióra, wpatrywałbyś się we mnie myśląc o cudzie. Moja rola polega na tym, by trzymać cię w rękach zaraz przed tym, kiedy po raz pierwszy ujrzysz światło. I w tym ulotnym momencie wieczności wsłuchać się w twoje pierwsze tchnienie. Znowu spróbować zrozumieć wszystko patrząc zaledwie na pyłek kurzu.
Miejsce, w którym trwamy zawieszeni byłoby ci obce, gdybyś mógł je teraz oglądać. To jednak tutaj będziesz chciał się znaleźć przez całe swoje życie. Będziesz tworzył i kochał, świadomie i bezwiednie płodził i unicestwiał. Będziesz pogardzany i będziesz budził lęk. Wszystko jednak po to, by jeszcze raz wtulić swoją głowę w moje pomarszczone ramiona.
I ja także będę za tobą tęsknił. Dopóki twoja łza nie wyschnie na moim policzku.
Witaj i żegnaj. Dziecko. Starcze.
Żegnaj i witaj.

Twitter 0001

Dzisiaj, na wspomnianą w tytule modłę twitterową uraczę popularną Cię zaśpiewką (melodia znana - normalnie leci "Kochany, kochany, lecą z drzewa jak dawniej kasztany"):

Zwlokii, ach Zwlokii
poziom twojej abnegacji jest imponująco wysoki

w przekładzie na język wroga brzmi ona:

Oh our dear Carcass
Your abnegation level rises above us

dalej wiadomo. Picie do rana, spanie do siedemnastej pośród rozmów o Bogu oraz myśli o Szatanie.

Zadanie

- Powiedz mi, kurwa, co ci wisi? – Ryknął w końcu Szef. Był już cały czerwony i spocony od kłótni odbywanej właśnie z agentem 00FF.
Rozmówca przetrawił jakoś ten wrzask i jeszcze raz spokojnie się zastanowił, ważąc każde słowo swojej przyszłej odpowiedzi. Sprawa bowiem śmierdziała – była to najgorsza robota, jaką mu kiedykolwiek próbowano zlecić. Zacisnął zęby i wysyczał powoli idealnie zbalansowaną wypowiedź:
- A może odpowiesz mi, do chuja psa, dlaczego nikt przede mną nie zgodził się podjąć tej misji? I dodaj przy okazji, dlaczego sam nie pójdziesz i tego nie zrobisz.
Szef miał już gotową ripostę. Po prawdzie przecież odpowiadał na to pytanie już 253 razy.
- Stanisław... ja mam żonę i dziecko. Większość agentów też już ma. A ty jesteś najlepszy w tym fachu i nie założyłeś jeszcze rodziny. – Wyrecytował podpierając się dopracowaną do perfekcji błagalną mimiką.
- Ja cię sunę. Nie gadaj mi takich pierdół...
- A poza tym, czy ten milion dolarów to mała sumka za tak proste zadanie? – Wtrącił w odpowiednim miejscu Szef. Dobrze wiedział, że to już ostatnia deska ratunku, finalna karta przetargowa. Zaraz prawdopodobnie będzie zmuszony podnieść stawkę, ale może 00FF połasi się na milion?
- Czy ty tego nie rozumiesz? Tu nie chodzi o pieniądze. Tu chodzi o dożywotnią zmianę mojej pozycji społecznej. Z wielbionego amanta, z człowieka, który rozbija się po dyplomatycznych rautach, zalicza modelki, jeździ tym, pachnie tym... Słowem z "mówię bingo & tańczę tango" na mega-zboczka, na ojca chrzestnego wszystkich zboczków. Kurwa, bądźmy szczerzy. Na ultrapierdolniętego przewodnika duchowego, guru wszystkich guru, papieża każdego dewianta tego świata.
- Czy przypadkiem nie przesadzasz? Być może...
- Ja przesadzam? Przecież to jest w centrum miasta!
- To tylko pomnik, na Boga Ojca!
- Apelując, kurwa, do twojej pamięci przypominam, że pomnik krowy!
- Uratujesz tysiące istnień!
- Przecież o tym nie będzie nawet wzmianki. Zaraz po robocie, a jeszcze pewniej w jej trakcie, przyjadą z najbardziej renomowanej kliniki dla pierdolców i mnie zawiną. Kopsną mi takie lekarstwa, że po łopatce będę się drapał stopą. Pozwalając sobie na jeszcze dalej idącą prognozę twierdzę, że historie o moim wyczynie będą powtarzać sobie nawet niebiańskie zastępy na polach Armageddonu.
- Ale...
- I jeszcze jedno. Następna robota, o jakiej będę mógł marzyć to publiczne włożenie sobie tego twojego miliona w odbyt.
- Dwa miliony.
- Wychodzę! – ryknął 00FF, wstał i wyszedł z trzasnąwszy drzwiami osiem razy.
Szef siedział załamany. Ostatni z agentów odmówił współpracy. Nie było już nadziei.
Opuszczony przez wszystkich pochylił głowę i spojrzał na swoje spracowane dłonie. Kiedy miał już zacisnąć je sobie na szyi, do pokoju energicznie wszedł ten sam agent. Nie zwracając jednak uwagi na rozradowaną minę swojego zwierzchnika, pozrzucał mu z okna wszystkie doniczki, nacharał na dywan i wyważywszy drzwi wyszedł z gabinetu.

Czy cudem odratowany po próbie samobójczej Szef wymyśli co zrobić?
Kto rozbroi bombę, ratując tysiące istnień i czy pomogą ogłoszenia w najgorszych szmatławcach?
Ciąg dalszy nastąpi.

Cud kolejny


Słońce dopiero co wstało. Dwa drzewka, stojące w charakterze ozdoby przy warsztacie naprawy samochodów, rzucały cienie długie jak lotnisko. Mimo, że pora była wczesna trzy postacie pochyliły się jednocześnie nad otwartą maską samochodu.
Właściciel warsztatu polecił zrobić coś właścicielowi samochodu. Pomocnik zaś natychmiast skoczył po potrzebne klucze, pompki i lewar. Chwila bezruchu. Wszyscy powrócili na swoje pozycje.
Majster skrzywił się, pomocnik przypominał sobie lepsze dni, kierowca tęsknił za czasami, kiedy wszystko było sprawne.
Kilkanaście szemrzących i przekomarzających się minut. Majster dyrygował kierowcą, pomocnik robił dobre miny do złej gry. Od czasu do czasu chodził jednak na stronę aby pobyć chwilę szczerym i zmienić mimikę twarzy na okrutnie tragiczną.
Majster coś poruszył pod maską auta i wydał kilkanaście poleceń kierowcy. Kierowca zadał parę pytań o mało, że na temat, w kierunku pomocnika. Pomocnik uśmiechnął się na tyle nieszczerze, że minęła kolejna jedna czterdziesta ósma rozpoczynającego się dnia.
Majster, ot tak, niechcący wskazał, podczas wygłaszania kolejnego monologu, na świadectwa ukończonych szkół. Pomocnik wydał kilka poleceń kierowcy. Kierowca pamiętał, oj, jak on pamiętał lepsze dni.
Kiedy wskazania zegarków poczęły ciążyć na sumieniach mechaników, kierowca przemówił cicho:
- Przydałby się cud.
Majster zrobił urażoną minę. Pomocnik również wyraz twarzy miał taki, jakby go ktoś poczęstował cukierkiem. Obydwaj równie cicho rzucili:
- Myślisz pan?
Kierowca potwierdził.
Jakby niechętnie, ale, co ciekawe szybko i bez ociągania chwycili się więc przepisowo za dłonie, stając w trójosobowym kole. Znaczy się, że z punktu widzenia Stwórcy był to taki pogięty sześciokąt. Wejrzeli dalekowidzącymi i natchnionymi oczyma w poranne cumulusy i wybełkotali parę zaklęć.
Z Nieba zstąpił jednorożec. Cudowny, biały jak najczystszy śnieg, piękny i delikatny, idealny i niestety krótkotrwały.
PING! Pierdolnął jakiś niewidoczny ale niewątpliwie zajebisty dzwon. Jednorożec zniknął. W jego miejsce pojawiła się krótka notka, mówiąca o tym, że limit cudów na dzień bieżący został wyczerpany.
Kierowca nie mógł powstrzymać się od komentarza.
- Wiecie co, panowie? Czasami wydaje mi się, że to nie jest tak, że On niedosłyszy. On sobie czasem wyraźnie leci w człona!


Życie Roku 2007

"Co to za zdanie w ogóle" - wycedziła ze sykiem. Dodała - "bez przesady, nie wycedziłam". "Nie ze sykiem". Kując mnie w lewe udo broniła swoich racji.
Oczywiście to były jej racje. Jej. "Oj myszo, myszo". Tak w jej ustach i w niektórych kręgach znany byłem jako "mysza". Byłem także niedźwiedziem, misiem i niegrzecznym żółwikiem. Ten ostani to historia na specjalną okazję. W każdym razie nie byłem lelkiem kozodojem co było dla mnie ogromną ulgą.

Znam kogoś kto z kolei zna kolesia którego daleki kuzyn poluje na te śliczne ptaki. Oczywiście wróże mu rychły zgon. Więcej informacji tu http://pl.wikipedia.org/wiki/Lelek_kozodój. Znam też kogoś kto chciałby na lelku najmniej z 6-tego piętra zlecieć. Inny egzepmlarz przekąsił by lelka kwiatem paproci. (Tu powinno nastąpic budowanie napięcia wielokropkiem ale chuj, nie bedzie)

W każdym bądź razie, to tyle tyułem wstępu. Koniec roku sie zbliża czas podsumowań i refleksji. Z racji tego że to blog o życiu proponuję mały konkrusik na życie roku. Życie roku to zabawa w której zostanie wyłoniony mechanizm, który to swoim zachowaniem podbił serca milionów(negatywnie lub pozytywnie). Proponuje dwie kandydatury (nacechowane moim, subiektywnym spojrzeniem)

1. Gra życie. Mechanizm (znany od lat), który swoją doskonałością może posłużyc do generowania "Ambitej poezji z USA" a implementacja wsparta na KFR (konfabuły register) będzie tak przebiegła jak taka suka - Alexis z Dynastii. Pod spodem zdjęcie z mojej implemetacji "życia"



Zaraz obok do nominacji życia na Życie Roku 2007 nominuję...

2. Łukasza Felsztukiera. Człwiek który zniknął. Więcej już nie mógł i zniknął. Bohater IT Cyfrowej Jedynki. Przodownik MS i Jedi IT. Odeszedł. Po latach walki odzeszedł. Już go nie ma.

Nie to żeby spotkał lelka kozodoja (więcej: http://pl.wikipedia.org/wiki/Lelek_kozodój), cały czas żyje ale co to za życie ? Ja nie wiem.

Pod spodem od jakiegoś czasu umieszona jest sąda, propnuje za pomocą niej oddawać głosy na kandydatów. Wszelkie zgłoszenia na życie roku proszę umieszczać w komentarzach do tego postu.

***

Wpatruję się ciekawie i bezrozumnie w drobinki kurzu falujące nad moją głową. Ogarniam naiwnym, niedorozwiniętym spojrzeniem cały ten sześcienny habitat, w którym spoczywam. Wypełnione zimnymi prostokątnymi przedmiotami kubistyczne składowisko odpadków utrzymujące mnie z dala od życia.
Pod naporem wzroku zaczyna się rozpogadzać, jak sekunda po sekundzie, obrót po obrocie. Lekkie ukłucia, słońce przez zamknięte powieki. Przechylam się i chwieję lekko, oddalam w nieskończoność wyuczone wizje najbliższej przyszłości. Rozpoznaję smak chleba z cukrem, kochany fartuszek i ganek. Rowerek i łąkę z wąskimi torami.
Plamę krwi na chodniku. Nóż w mojej dłoni i dumny samotny śpiew.
Mamy królestwo i mamy króla.
Użycie fluktuatora konfabulacji z poziomu dyrektywy _asm w środowisku msvc++ powoduje dodakowe przyspieszenie działania mechanizmu automatycznego rejestru konfabulacji na poziomie losowym określanym w chwili t przez ów fluktuator właśnie.
Podczas oprogramowywania kiepodżina z użyciem microsoft agent i generatora losowych konfabulacji został odonotowany ponad 30% wzrost wydajności konfabuły.
Maszyny testowe były wyposażone w 4 rejestry KFR (konfabuły register)

Przy obecnym poziomie kłamstw jesteśmy już dziś w stanie pobić każde kłamstwo człowieka-emigranta z małej miejscowości której liczba ludności wg wikipedii kiedykolwiek była podzielna przez 25 bez reszty.

Teorie kłamliwych sukinsynów z miast małych już w krótce powinien opisac Solus.

Bez odbioru w ten chujowy, pierwszy, grudniowy dzień.