Historia jednego buga

Na początek definicja:
Bug oznacza w slangu programistów komputerowych usterkę w działaniu programu. Nierzadko jest to (i stąd właśnie nazwa) niewielka, ale cholernie złośliwa pomyłka programisty. Często zdarza się, że usunięcie jednego buga jest na tyle ciężkie, że programista (nawet światły i doświadczony, za jakiego oczywiście się uważam) spędza przy nim parę dni. Nie daje mu to spokoju sumienia, gryzie po nocach nie dając zażywać snu. Ostatecznie programista, jak dowodzą psychologowie, w odruchu asercji swojego wysokiego mniemania o sobie, o swoich możliwościach oraz przenikliwości, a także mając na uwadze, jak wiele już zrobił, by cholerstwo wyeliminować, wpada na różne pomysły, które w jego oczach usprawiedliwiają istnienie buga. Teorie takie to bardzo rzadko złośliwość oprogramowania, czy własna krótkowzroczność, częściej zaś spisek żydowsko-masoński, globalny terroryzm, zawiść całego środowiska programistycznego hołubiącego inne technologie etc.

Za chwilę przedstawię bliżej jednego buga pozaprogramistycznego, z którym walczyłem już dobrych parę miesięcy. Wczoraj go usunąłem.

Objawy: co wracam z imprezki, mam sporego siniaka pod lewym kolanem.
Wstępna diagnoza: wypierdoliłem w coś podczas pląsów, wyjebałem się podczas drogi na chatę, znowu się z kimś biłem.
Czynnik budzący niepokój: niczego z powyżej wymienionych nie pamiętam, a film urywa mi się rzadko.


Diagnoza po wstępnym rozpoznaniu (czas: +1 tydzień po uwzględnieniu czynnika budzącego niepokój po raz pierwszy): film urywa mi sie na skutek przypierdolenia w kolano.

Diagnoza po wstępnej analizie i sprawdzeniu istnienia podobnych przypadków w Google (czas: +3 tyg.): ludzie podszywający sie za moich kolegów zmówili się (choć nadal podejrzane wydawać by się mogło, że dzielą się na 4 nieznające sie grupy) i kiedy jestem już nieco skuty, aplikują mi eter, napierdalają młotkiem w okolicach rzepki kolanowej i ocucają pod domostwem ukrywając swoją tam obecność.

Diagnoza po szczegółowej i wnikliwej analizie (czas: +8 tyg.): choruję na szczególnie rzadką chorobę (góra 1 przypadek na 7 mld. ludzi), która objawia się tym, iż po nadużyciu alkoholu, pod lewym kolanem pojawia mi sie wizerunek Matki Boskiej Płaczącej, która ma mnie nawoływać do porzucenia nałogu, jednak nad ranem siniak już Matki nie przypomina.

Wczoraj udało mi sie odkryć prawdziwe źródło.
Otóż, jak to zwykle w Łodzi bywa, będąc mną, wsiadłem do nie tego tramwaju co trzeba. Aby zdążyć na czas w umówione miejsce musiałem iść z buta około 8 km, czego już dawno nie robiłem. Po jakimś siódmym kilometrze doznałem olśnienia - coś mnie zaczyna napierdalać pod lewym kolanem! Okazuje się, że w bocznej kieszeni spodni, która znajduje się na rzeczonej wysokości, tuż pod kolanem, zawsze chowam klucze do chaty. Spory to pęk, a więc rytmiczne stukanie, będące niezauważalne na krótką metę, sprawia ból po przejściu kilku kilometrów.
Tak! O to chodzi. Po pijaku nie raz robiłem podobne dystanse, ale każdy zdrowy Polak wie, że bólu nie odczuwa się wtedy praktycznie żadnego (a przynajmniej nie odczuwamy go my, berserkerzy). Poszukiwanej przyczyny powstawania siniaków nie miałem prawa zaobserwować z rana, gdyż, jak można się spodziewać, klucze służyły mi do otwarcia drzwi na chacie, a po wejściu odkładałem je zwyczajowo na półkę.

Brak komentarzy: